Parafia w Tajnyszy liczy na wsparcie

Spis treści

Kto czytał wspomnienia śp księdza Józefa Kuczyńskiego, który pamietany jest również z organizacji obrony klasztoru w Dederkałach Wielkich pamięta jego "pielgrzymki" do wspólnot Polaków i potomków ich zesłąnych na Syberię i do Kazachstanu.

Do dzisiaj mieszka tam wiele ich dzieci i spotyka się na modlitwie i mszach świętych. Jednym z duchowych opiekunów poświęcających się bez reszty pełnieniu posługi jest Ojcec Aleksy Miciński.

Poniżej zamieszczam list od Niego z grudnia 2015.


 

Kazachstan, grudzień 2015
Drodzy nasi Przyjaciele!

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
 
Bardzo się cieszę z tego, że mogę do Was napisać ten list. Pragnę nie tylko życzyć Dobrego i Owocnego Nowego Roku, ale też pragnę podziękować Wam, Drodzy Bracia i Siostry, za to, że jesteście obecni w naszym życiu i naszej posłudze kapłańskiej w dalekim Kazachstanie. Dziękuję także za Waszą modlitwę i pamięć o mnie, szczególnie w tym ostatnim czasie zmagań z chorobą i cierpieniem; czasie – który dla mnie jak i dla mojej rodziny oraz parafii nie był i nadal nie jest czasem łatwym i przyjemnym.

Piszę do Was ten list – by z jednej strony, bardzo serdecznie podziękować każdemu i każdej z Was za modlitwę w tym trudnym dla nas czasie, a z drugiej strony by dać świadectwo wierności Boga wobec człowieka i także Bogu za to wszystko podziękować.

Drodzy Bracia o Siostry, ostatni czas jak już wspomniałem, był czasem dla mnie bardzo trudnym, a zarazem pięknym. Udało się zrobić bardzo dużo w parafii, a mianowicie: zostały wymienione wszystkie okna w kościele; wymieniony został cały system grzewczy i wszystkie kaloryfery; kościół został pomalowany od środka i wygląda w końcu jaśniej i przytulniej; został przywieziony z Polski duży obraz Matki Bożej Niepokalanej i zawieszony po lewej stronie od ołtarza; zostało wymienione na nowo całe nagłośnienie oraz został nareszcie wyremontowany dom dla sióstr, gdzie one teraz mogą w ludzkich warunkach mieszkać, modlić się i posługiwać. Wszystko to pochłonęło bardzo dużo sił i środków, które udało się zebrać, dzięki ofiarności Dobrodziejów. Niestety już nie zdążyłem zrobić placu zabaw dla dzieci z ulicy, ponieważ przyszło cierpienie…

Od sierpnia zeszłego roku cierpienie stało się moim codziennym udziałem i jak mówi psalmista „moim chlebem powszednim”. W 2014 roku 8 i 12 sierpnia mogły być ostatnimi dniami mojego życia. Podczas zabiegu zostały przedawkowane środki przeciwbólowe, w wyniku czego powinienem był odejść do Pana jeszcze owego dnia. W międzyczasie, jak lekarze walczyli o moje życie – rodzice dostali informację o tym, ze ich syn został zabrany do szpitala w karetce na sygnale w stanie bardzo ciężkim. Następnie cztery dni później była operacja podczas której została przedawkowana narkoza, która była podana na oko, bez szczegółowych badań i wywiadów, w wyniku czego nie mogli mnie wybudzić – wszystko słyszałem, co się działo na około mnie, ale nie mogłem zacząć oddychać. W tym samym czasie lekarze zostawili mnie samego na sali operacyjnej. Pamiętam wszystko… i ten ostatni jęk, i drgawki z braku powietrza, niemoc i bezradność… i to, że w ostatniej chwili uratował mnie młody reanimator.

W wyniku tego wszystkiego, dwa tygodnie później, podczas Mszy świętej w parafii straciłem przytomność i zostałem wyniesiony od ołtarza do zakrystii. Kiedy się ocknąłem na drżących nogach wróciłem do ołtarza, widziałem twarze ludzi, którzy płakali i trwając na kolanach modlili się za swojego księdza. A ja, ledwo stojąc, kołysząc się w każdą stroną dokończyłem Mszę świętą i dopiero potem przyjechała karetka pogotowia. W wyniku tego wszystkiego zacząłem co kilka dni tracić przytomność, a badania wykazały, że wszystkie organy wewnętrzne zostały uszkodzone.

Miejscowi lekarze powiedzieli, że nie są w stanie w niczym już mi pomóc i dlatego musiałem być transportowany na wózku inwalidzkim do Polski. Pierwszy lot, który trwał ponad 5 godzin i następny ponad półtorej godziny; zasłabnięcie w samolocie, cierpienie i ból… W Polsce spędziłem już ponad rok czasu i w większości to były szpitale, lekarze, sanatoria, znowu chirurgia i leki, które musiałem przyjmować w ogromnej ilości. Ale teraz poczułem się trochę lepiej i pod koniec grudnia roku 2015 już powracam do Kazachstanu, do mojej parafii i do ludzi, którzy na mnie czekają, do tych wszystkich niedokończonych i na jakiś czas pozostawionych spraw…

Bóg mówi do nas poprzez wydarzenia naszego życia. Te trudne wydarzenia dla mnie o których wspomniałem stały się okazją dla mojego wzrostu w wierze i większej ufności pokładanej w Bogu. Bo wtedy, kiedy wszystko się wymyka spod kontroli, kiedy już nad niczym nie panujesz, kiedy w dzień jest ciągłe ryzyko wylewu krwi do mózgu, a w nocy serce spowalnia do granic ryzyku, kiedy co dwa-trzy dni następują omdlenia i kiedy potem kilka godzin trzeba dochodzić do siebie, kiedy życie wymyka się z rąk i kiedy wydaje się, że znikąd nie ma pomocy – zostaje Bóg.

Zostaje Ten, Który nigdy nie opuszcza, Który nigdy nie pozostawia i Który zawsze jest wierny, nawet wtedy kiedy my już wątpimy w siebie, w innych i nawet w samego Boga. On jest z nami. Jestem wdzięczny Jemu za to wszystko co udało się zrobić dla parafii, dla sióstr, który posługują w parafii, ale jestem także Mu wdzięczny za te trudne doświadczenia bólu i łez, bezradności i niemocy... Bo właśnie wtedy doświadczyłem ogromnej Jego miłości oraz troski także i od ludzi - i za to jestem ogromnie wdzięczny.

Cierpienie, ból, strapienie duchowe i ból psychiczny, cierpienie najbliższych, którzy widzą jak cierpi ten kogo oni kochają – to wszystko ma swój sens, to wszystko ma swoje znaczenie i kiedy po ludzku czujemy się bezradni, czujemy swoją niemoc, albo nie widzimy wyjścia to, co musi pozostać – to ufność pokładana w Bogu i wiara, która wszystko może zwyciężyć. Teraz rozumiem coraz bardziej słowa apostoła Pawła, który mówi, że „i w życiu i w śmierci należymy do Pana”. To jest prawda. Już mogłem nie żyć, już mogłem nic więcej dobrego w życiu nie zrobić, już mogłem więcej nikogo w życiu nie zobaczyć, a tym których kocham pozostało by tylko wspomnienie... Ale Bóg rozporządził inaczej. I chociaż nadal doświadczam cierpienia w moim ciele, chociaż nadal nie mam wystarczającego zdrowia i sił - to jednak jestem przekonany, że to wszystko jest potrzebne dla mojego uświęcenia, dla mojego wzrostu, a to cierpienie, którego doświadczam i które jeszcze będę doświadczał, przynosi i może przynieść owoce w życiu innych ludzi.

Nie mówię tego wszystkiego po to, by powodować litość i współczucie nad sobą, nie mówię tego po to, by wzbudzać podziw dla siebie. Jeżeli o tym mówię to dla tego, by podziękować Bogu za Jego obecność, za Jego łaskę – bo w tym wszystkim ani razu nie zapytałem Boga o to dlaczego to wszystko na mnie przyszło, lecz jedynie się modliłem, by dał siły przyjąć całe to doświadczenie. Pragnę tym samym dać świadectwo Jego troski i Opatrzności nade mną, a z drugiej strony by podziękować także i Wam – tym wszystkim, którzy pamiętają o mnie i o naszej parafii w Tajynszy w swoich modlitwach i w trosce na różne sposoby to wyrażają.

Proszę Was jednocześnie przy tym, byście pamiętali o tym, że życie jest bardzo kruche, że ono bardzo szybko przemija i od nas do końca jego długość nie zależy - że ono jest nam dane po to, by je dobrze wykorzystać. Proszę pamiętać, że ono jest dane nam po to, by nim cieszyć innych i innym pomagać. Proszę Was zatem o to byście czynili dobro wokół siebie i wszędzie tam gdzie tylko potraficie, bo pod koniec życia – jak mówi św. Jan od Krzyża - Bóg zapyta każdego z nas tylko o jedną rzecz – zapyta nas o miłość, zapyta nas o dobro, które mogliśmy uczynić innym… Ceńcie swoje życie, dbajcie o siebie nawzajem…

Kilka lat temu miałem kontakt z jednym młodym człowiekiem, który miał wtedy 16 lat. Kazachstan, była zima, na dworze -25 stopni mrozu, grudzień... Pytam go:
- Co teraz robisz?
- Siedzę i myślę – odpowiada on.
Pomyślałem sobie to dobrze, że ktoś jeszcze myśli. Bo w dzisiejszym świecie, trudno znaleźć człowieka, który nie boi się samodzielnie myśleć…
- A o czym myślisz? – pytam go.
- Myślę o tym od kogo pożyczyć kurtkę, by jutro pójść do szkoły – odpowiada on…
Jakiś czas później zabrałem go ze sobą do sklepu. Kiedy zrobiliśmy zakupy, wróciliśmy do samochodu on poprosił u mnie równowartość na tamten czas 1 dolara. Kiedy mu dałem, on poszedł do sklepu,  kupił tam dwie parówki i wychodząc oddał te dwie, dopiero co kupione parówki, małemu pieskowi, który siedział przy wejściu do sklepu i drżał z zimna. Było widać, że był porzucony i nie miał ani domu ani właściciela. Kiedy wrócił do samochodu powiedział do mnie:
- Ja wiem, co znaczy być jak ten pies, który nie ma domu, który nie ma co jeść i który czeka i żebrze na jedzenie…

Kochani, żyjmy tak, by nie marnować ani jednej chwili z naszego życia, żyjmy tak, by potem nie żałować przeżytych dni, godzin oraz przeżytego czasu naszego życia i jak mówił poeta ks. Jan Twardowski: „Śpieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko od nas odchodzą…”
 
Z modlitwą i błogosławieństwem + na wszelkie dobro

o. Alexey Mitsinskiy MIC

 
P.S. Jeszcze raz serdecznie dziekuję za każdy wyraz pamięci i troski. Jednocześnie zapraszam do naszej strony w Internecie, która znajduje się pod adresem: www.tajynsza.marianie.com Proszę przy tym, by informację o nas przekazać do jak najszerszej grupy osób, używając jak najwięcej kanałów informacyjnych takich jak: poczta elektroniczna, Facebook, Twitter itd...

Natomiast pod tym adresem: www.tajynsza.marianie.com/pomoc.html znajduje się informacja dla tych wszystkich, którzy zechcieliby nas wspomagać finansowo. 

 
Za każdą ofiarę składamy serdeczne Bóg zapłać!